Coś się zmieniło

5

Za chwilę temu blogowi strzeli dekada od założenia, mojemu pierwszemu pewnie ze dwie, ale jest coś czego się wystrzegałem przez całą swoją historię publikowania w internecie treści. Zanim powiem co myślę, że warto przypomnieć, że moją główną motywacją do pisania/nagrywania/tworzenia internetowego contentu jest chęć dzielenia się ze światem tym co „dla mnie działa”, uczeniem się innych perspektyw (czyli zderzenie moich wizji z Waszymi  wizjami) i pracą nad sobą przy uzyciu tego co nam się wspólnie udaje wypracować. Do tego ostatniego staram się też Was zachęcać, bo im więcej pracujemy nad sobą tym więcej potrafimy czerpać z naszego życia – co ostatecznie sprawia, że potrafimy się cieszyć i aktywnie pracować nad swoim dobrym samopoczuciem i radością z codzienności. Jak wielokrotnie mówiłem ja jestem szczęśliwym człowiekiem z wyboru.

Jest jednak jedna rzecz, której unikałem jak ognia, a inni…. (w tym miejscu był akapit o złych innych, ale usunąłem, na końcu powiem Wam dlaczego).

Nie jestem Tobą, ani Ty mną

Jest kilka bzdurnych tekstów, klisz, powiedzonek i filozofii, którymi żyje świat sportowych twórców. Od przeinaczenia i szerzenia niebezpiecznego „If you can dream it you can do it” po tragiczne „skoro ja mogłem to i Ty”. A guzik prawda. Uważam się za ultra optymistycznego człowieka, do większości wyzwań podchodzę z otwartymi ramionami i należę do ludzi, którzy dość myślę odważnie idą przed siebie. Prawda jest jednak taka, że funkcjonuję w ten sposób, bo mam pełną świadomość, że wszystko się może zepsuć i wszystko może pójść nie tak, ALE jestem z tym pogodzony już od pierwszego kroku i nie ruszy mnie to (no może trochę ruszy, w środku jestem miękki jak marshmellow). Co mnie ruszy bardziej to to, że bym np. nie spróbował „z obaw”, tego sobie nie podaruję, ale tego, że nie wyszło? Takie życie.

Internet wciska nam, że „chcieć to móc”, a to jest zwyczajne kłamstwo. A powtarzane przez ludzi, którzy poświęcają się czemuś życiowo i zawodowo (np. trenerzy, którzy żyją z treningu, zawodnicy, którzy każdą wolną prywatna chwilę spędzają tylko na swojej pasji z ludźmi z nią związanymi itd.) i promują tę ideologię jako „patrz na mnie, ja mogłem to Ty też” (tylko, że nie, bo Ty masz partnera, partnerkę, inne hobby poza bieganiem, dziecko w domu, mieszkanie w kredycie itd) to jest podwójne kłamstwo i to jeszcze szkodliwe, bo aplikowane do osób trzecich, nie do samego siebie. Każdy ma prawo żyć tak jak chce. Z radością czasem patrzę na kolegę singla, który trenuje 2 razy dziennie, wynajmuje tanie mieszkanie „przy basenie”, nikogo nie utrzymuje więc co chwilę wypad treningowy to tu to tam, bo ma za co, bo może i super. Ale jak zaczyna pisać jak to inni też tak mogą, to jest to już ignorancja. A jak zaczyna mówić, że to kwestia „chęci” to już jest bezczelność, ale i durna szkodliwa dla innych naiwność. Pokazuje to jednak, że tworząc tworzy siebie i dla siebie. I tak, to jest moja szczera okrutna ocena. Zgodzę się, że to nie jest złe życie, ani pewnie łatwe (bo pełne wyrzeczeń), ale to nie jest jednak transparentnie prezentowane i niestety w większości wypadków jest pomijane w narracji co jest po prostu szkodliwe, bo wprowadza ludzi w błąd.

To czego zawsze unikałem jak ognia to mówienia Wam, że jesteśmy do siebie podobni więc skoro mi się udało, to i Wam się uda.

Gówno prawda, moja codzienność na przestrzeni najbardziej aktywnych lat bloga cholernie się różniła od codzienności moich czytelników. Nie siedziałem na etacie, nie miałem rodziny na utrzymaniu, miałem wsparcie firm, miałem swobodę układania dnia tak jak chciałem, bo będąc na swojej działalności może i zapieprzałem jak dziki, ale robiłem to na własnych warunkach. O swojej codzienności mówiłem Wam dość otwarcie, ale regularnie gryzłem się więc w język jak to się mówi „on daily basis”, bo przecież „trendem i naturalnym” było pisanie artykułów jak sobie pogodzić codzienność z treningiem czy „ja potrafię to i Ty, dawaj” i nawet nie wiecie ile mnie kosztowało NIE atakowanie każdego kto pisał te bzdury.

Napisałem za to jeden wpis, który otarł się o tę „granicę” i wywołał nie małą burzę. Był to tekst o tym, że zanim zadbamy o innych musimy zadbać o siebie. Użyłem tam przykładu z lotnictwa, gdzie instynkt matczyny musi zostać zaburzony, bo w razie awarii zanim założy się dziecku maskę należy nałożyć ją sobie. Chodziło o ideę, że nie możesz kochać innych, jeśli nie kochasz siebie. Nie możesz o nich dbać, jeśli nie dbasz o siebie.

Pamiętam jak mnie pocisnął jeden z drugim „rodzic”, a potem po miesiącu dwóch wracali do mnie na priv z „kurcze, miałeś rację”. Bo ja nie mówiłem, że hej rodzice, ja to robię tak i Wy też macie. Ale było blisko w percepcji odbiorców 🙂 Wspominam o tym, bo mimo, że miałem „rację”, to unikałem już dalej tego typu porównań i w ogóle im dłużej latami blogowałem tym coraz mniej chciałem mówić.

Na tym etapie jednak powody były już 3

  • nie chciałem wciskać ludziom kitu, a czułem coraz większą odpowiedzialność
  • czułem, że coraz bardziej infantylizuje swoje myśli, żeby nie wejść w zbyt duże szczegóły z tym jak wygląda moja rzeczywistość i co się w niej dzieje wliczając ludzi obok, bo czemu miałbym zdradzać ich prywatność światu, a to byłoby nieuniknione zważywszy ilu znajomych (i w sumie prawie tylko XD) mnie czyta
  • czułem się coraz bardziej samozwańcem i „tym złym” w tej grze..wcale nie czułem się lepszy od krzykaczy treningowych i ostatecznie doprowadziło to do zaprzestania blogowania…

O tym jakie były powody napisałem Wam w 2019 roku, ale napisałem tam też, że już mi się nie chce zagryzać zębów i czas zacząć punktować samozwańców… wpis znajdziecie tutaj „dlaczego przestałem blogować„.

To czego jednak nie przewidziałem to to, że Joga zmieni więcej niż planowałem…

Joga popsuła mi plany

Z kursu instruktora jogi wyniosłem wiele, ale najwięcej wyniosło moje ego. Po 20 latach studiowania na kocią łapę ruchu (jak większość dzisiejszych samozwańców) potrzebowałem legitymizacji swojej wiedzy i umiejętności i przeszło 200 godzinny kurs instruktora jogi był perfekcyjnym rozwiązaniem (szczególnie, że na koncie miałem też ponad 100 godzinny intensywny kurs instruktora fitness, a z teorii wsiąknięte dziesiątki książek od deski do deski), ale poza tym, że dał mi „papier” dał mi też …spokój…a za spokojem przyszło zabranie mi chęci ingerencji w to co robią inni.

Joga poznana od różnych stron pozwoliła mi bardzo mocno uciszyć tę chęć do „hej, tu się mylisz” i ciśnięcia po wszystkich krzykaczach, „promotorach cbd” (nie mam nic do CBD, mam za to coś do budowanej narracji i jej autorów) i w efekcie siadło dwóch arvindów i heh, mają impas.

  • Jeden arvind uznał, że może po prostu wróci do robienia swojego, dzielenia się tym co ma w głowie i w ten sposób starania się dołożenia tej „cegiełki zdrowia i radości ludziom” jednocześnie będąc otwartym, że w tym świecie niczego nie powinniśmy być pewni w 100% i omawiane wątki i podejścia traktujemy jako „może jest tak”.
  • Drugi zaś bardzo zimno wykalkulolwał, że w ten sposób się nie przebije i zawsze będzie przegrywał z tymi, którzy w dupie mają autorefleksję i żyje w nich gen nieomylności.

A jak pewnie się domyślacie poświęcanie czasu na tworzenie „do szuflady” jest trudne dla ego….a przynajmniej było. Bo przecież siedzę i piszę ten tekst wiedząc, że prawie go nikt nie przeczyta. Ale Ty go czytasz i jeśli tu jesteś to znaczy, że jebać zasięgi, kto ma przeczytać ten przeczyta i warto więc poświęcić tę chwilę.

Szczególnie, że dużo się zmieniło przez tę dekadę i w sumie to z biegiem czasu coraz bardziej zbliżałem się do Twojej rzeczywistości, a wraz z pandemią Wy wszyscy zrobiliście potężny skok do mojego trybu pracy z domu, w której spędziłem z 15 lat.

Lada moment będziemy mieli ze sobą więcej wspólnego niż kiedykolwiek w historii Fitbacku więc KIEDY JAK NIE TERAZ wrócić do Was?

Share.

About Author

Hej, jestem autorem bloga Fitback.pl . Chciałbym Ci pokazać jak możesz przedłużyć swoje życie jednocześnie korzystając i czerpiąc z każdego dnia tak jakby jutra miało nie być :) Wierzę, że warto robić to co daje radość dziś ale nie wyjdzie Ci bokiem za lat 10-15. Nie wierzę w drogę na skróty.

5 komentarzy

  1. Szczerze mówiąc trafiłam na Ciebie w necie poprzez film jak znaleźć czas na trening. Szczerze zgadzam się z tym co tam mówiłeś. Bardzo mi też imponuje to jak ćwiczyłeś kiedyś parkour. I robiłeś różne akrobacje. Osiągnąłeś tak dużo. Sama też próbuję ćwiczyć jako dorosła. Też mnie boli to że muszę boleśniej i dłużej dochodzić do progressów z powodu wieku. Odnośnie cytatów typu jak ja mogę to Ty też albo chcieć to móc. To myślę że dwojaka jest odpowiedź. Z jednej strony masz rację. Nie da się przeskoczyć przeciętnemu człowiekowi tego że zawodowiec ćwiczy cały dzień, dzień w dzień. Ale z drugiej strony to chcieć to móc rozumiem jako to że mimo napiętego grafiku przeciętny człowiek może zbliżyć się blisko poziomu zawodowca. Oczywiście, zależy co ma na głowie. Osobiście, kończę studia. Już teraz ciężko mi wygospodarować czas. Dlatego i patrząc na otoczenie zdaję sobie sprawę że faktycznie mając na głowie rodzinę i kredyt, rzeczywiście chcieć to nie móc. Chyba wyjście to znalezienie jakiegoś złotego środka, równowagi, by mieć w życiu też trochę oddechu. Zawsze jest coś za coś. Koledze singlowi sport idzie dobrze, ale reszta sfer życia może iść mu gorzej. Sama staram się mimo dorosłości nie wchodzić w tą dorosłość za mocno, bo właśnie chciałabym skupić się na moich pasjach, marzeniach. I fakt, w moim wieku jest wiele barier, ale jest to też wyzwanie i badanie. Bo na własnym przypadku sprawdzę jakie są granice, jakie są efekty. Robienie co się tylko da, pokonywanie swoich słabości w trudnych momentach to właśnie jest zwycięstwo już samo w sobie. Apropo Twoich treści w internecie. Jesteś mądrym człowiekiem. Miło mi się Ciebie słucha, często jakbym słyszała swoje własne spostrzeżenia.

    • „przeciętny człowiek może zbliżyć się blisko poziomu zawodowca” no właśnie nie może. Może zbliżyć się do poziomu amatora z ambicjami typu maraton w 3:30 czy nawet, ale już łamanie 3ki czy 15 minut w 5k itd. to jest coś dla kogoś, kto miał albo ultra start w ten sport, albo predyspozycje genetyczne i zerowe problemy, albo zwyczajnie bieganie to jego #1 zajęcie. I nie ma w tym nic złego, ale trzeba to mówić wprost. Sam fakt, że amatorzy nie „traktują regeneracji” jako jednostka treningowa, sprawia, że zamykają sobie duży zakres wyników, a jednak mało kto 'aktywnie’ się regeneruje jeśli ledwo zdołał zmieścić aktywną jednostkę treningową do dnia. To są niuanse kalkulacje i koszta. Myślę, że ze wszystkich klisz najlepsza jest „bądź lepszy od wczorajszego siebie”, bo to jest rozwój, zdrowy punkt odniesienia i bardzo odizolowany od toksyczności kierunek.

      Bardzo Ci dziękuję za ten komentarz 🙂 To miło, że jesteś tu już tak długo. Też trafiłaś tu przez RSS teraz jak pojawił się wpis?

  2. O właśnie, jeszcze dopowiem coś. Apropo jogi. Odcięcie się od afer tego świata i działanie zamiast myślenia bądź porównywania się do innych. Też chcę to w sobie poprawić. Walka z własnymi słabościami. Warto – mały krok może być przełomowy. Każdy mały krok jest lepszy niż brak zmian.

Leave a Reply