Zapraszam do drugiej części historii „Pierwszych kilometrów” naszych „Ambasadorów Zdrowia” 🙂
Lena Dąbrowska
Na początku małe zastrzeżenie. To nie będzie historia mojego pierwszego-pierwszego biegu w ogóle, ale zdecydowanie biegu najważniejszego, takiego po którym bieganie już ze mną zostanie i dlatego pierwszego, bo otworzyło dla mnie nowy okres aktywności fizycznej w znacznej mierze opartej od tego momentu na bieganiu. Po tym biegu (i, nie ukrywajmy, kilku kolejnych odzwierciedlających trasą ten pierwszy) zwyczajnie złapałam bakcyla i to takiego, po którym biegania już nie odpuszczę. Wiadomo, jak to jest w życiu, czasem pojawiają się przerwy, te bardziej czy te mniej planowane, czasem pojawia się też zmęczenie, czy zniechęcenie i zerka się dla odmiany na inne aktywności sportowe, tak choćby na moment. Od tamtego pierwszego biegu w lipcu 2010 r. jednak wiem, że w takiej bardziej planowanej przerwie i tak będzie mi tego truchtania brakowało i z jeszcze większą przyjemnością czym prędzej do niego wrócę. Tyle tytułem przydługiego wstępu.
Jest raczej bezdyskusyjne, że gdyby się dokładnie przyjrzeć to nasze życie składa się z ciągłych zmian. Czasem jednak pojawia się w życiu zmiana na tyle istotna, że wywołuje w nas dodatkową potrzebę kolejnych zmian, które mają być niejako naszą odpowiedzią na tą pierwszą, inicjującą kolejny splot wydarzeń. Upraszczając, czasem dochodzimy do ściany, albo to ściana dociera do nas i nie mamy innego wyjścia, jak tylko przejść przez nową dla nas sytuację, w danej chwili niekoniecznie ocenianą przez nas jako pozytywna i pożądana 😉 Jak to jednak mawia Tony Horton (jeden z trenerów BeachBody, współautor świetnego systemu treningowego P90X) CHANGE IS GOOD. I ma rację. Zmiany są dobre. Nawet jeśli dostrzeżemy to dopiero po czasie, do każdej zmiany (szczególnie tych wydawać by się mogło, mniej korzystnych) warto podejść z nastawieniem „złe dobrego początki”, bo nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło i to się faktycznie sprawdza, a przynajmniej ja w to wierzę.
Wracając do pierwszego biegu, zamiast stereotypowo wylądować u fryzjera, na zakupach, czy też maratonie imprez dopadł mnie pomysł na POBIEGANIE. Tak, dokładnie pobieganie, wcale nie bieganie. Jak się dzisiaj nad tym zastanowię – ja wcale nie chciałam biegać. W dodatku na początku moja chęć pobiegania też nie była zbyt żywa, nie planowałam też, że zacznę uczestniczyć w jakichkolwiek zorganizowanych startach (czyt. imprezach biegowych). Przed pierwszym biegiem przez głowę mi nawet nie przeszło, że w ogóle kiedykolwiek, a już zupełnie w niedługim w sumie czasie pokonam pierwszy w życiu maraton. Na początku była to bardziej ciekawość oparta o – jak patrzę na to z dzisiejszej perspektywy – niemal bezmyślne wyjście do parku. Celem było po prostu aby wyjść i pobiegać COKOLWIEK. Uznałam, że dwa okrążenia wokół stawu w sąsiednim parku będą wystarczające. I tak właśnie pewnego lipcowego poranka 2010 roku wyszłam. Pobiegać.
Bez dłuższego przygotowania, bez zapoznania się z tematyką, bez oczytania w internecie. Lipiec 2010 czyli praktycznie ostatni moment przed wielkim biegowym BOOMEM, jaki wkrótce miał nawiedzić Polskę. Imprezy biegowe istniały od lat (choć oczywiście nie w takiej ilości, jak dzisiaj), podobnie jak grupy biegowe. Może nie było do nich tak łatwego dostępu jak dzisiaj ale dostęp oczywiście był, wystarczyło trochę poszukać. Ja jednak na samym początku nie byłam tym zupełnie zainteresowana, a nawet jeśli dostrzegałam nadciągający fenomen to wolałam stanąć i poobserwować go z boku. Nie przypuszczałam nawet, że dam się w to wszystko wciągnąć tak bezgranicznie niemal wciągnąć.
Bo skąd niby miałam przypuszczać, że wytruchtane pewnego lipcowego poranka z nie małym wysiłkiem dwa kółka w Parku Morskie Oko w oszałamiającym czasie około 20 minut, dokładnie te same dwa kółka, które po jakimś czasie pod wpływem ciekawości wymierzyłam za pomocą google maps pedometer jako liczące niespełna 2 kilometry, te dwa kółka doprowadzą mnie do pierwszego zorganizowanego startu na II. Bemowskim Biegu Przyjaźni, gdzie też po raz pierwszy zamarzyłam o pokonaniu Maratonu Warszawskiego. Nie mogłam tego wiedzieć wtedy, ale doświadczyłam tego sama. Bieganie zaraża. Ja złapałam tego wirusa bez dwóch zdań.
I tak, wszystko się zgadza. Zaczynałam biegać bez zegarka (liczyłam czas wg wskazówek zegara gdy wychodziłam z mieszkania pobiegać i gdy do niego wracałam – plus mieszkania niemal na wejściu do parku) i bez jakichkolwiek gadgetów typu gps. Biegałam zupełnie „na czysto”, w starych butach sportowych pamiętających jeszcze studenckie lekcje wf-u, luźnych spodniach i w bawełnianym t-shircie. Co najważniejsze: przez długi okres biegałam bez telefonu i bez muzyki, tylko i wyłącznie pod własny oddech i bardzo wszystkim taki sposób biegania do dziś polecam i jestem jego ogromnym zwolennikiem.
Mateusz Cechowski
Swoje pierwsze kilometry zdobyłem 21 kwietnia 2011r. Przebiegłem swoje 6km w życiu po raz pierwszy tylko dlatego, że z uśmiechem od ucha do ucha poczułem radość z biegu. Słysząc w słuchawkach, że mijam kolejny kilometr mój uśmiech był coraz szerszy, a to niesamowicie zaczęło mnie nakręcać na więcej!
Był to bieg zupełnie bez wiedzy o bieganiu. Założyłem po prostu pierwsze lepsze sportowe buty, dres, bluzę i poszedłem pobiegać. Była ciepła wiosenna noc, godzina 22:10. W uszach brzmiała mi delikatnie płyta „Bonobo – Dial „M” for Monkey” i minuta po minucie robiłem kolejne metry. Chciałem zrobić coś dla siebie, udowodnić sobie, że mogę pokonać własne bariery lenistwa! Do biegania zbierałem się bardzo powoli, przeszło ROK! Trwała moja wewnętrzna walka, codziennie hasło „a to może jutro”, „dziś za zimno”, „dziś za ciepło”. Wtedy nagle tego pamiętnego dnia pękłem. Zobaczyłem kolejny wpis na Fitback.pl, kolejne uśmiechnięte zdjęcie uzależnionego od biegania Arvinda z jego biegu i po prostu musiałem wyjść!
Do tego czasu trenowałem Parkour i grywałem w koszykówkę oraz piłkę nożną. Przez życiowe sytuację, pracę, uczelnie straciłem czas na przyjemności z sportem. Zapuściłem się straszliwie. Przeogromną ulgą i fascynacją dlatego było zrobienie pierwszego mojego kilometra. Poczułem ulgę, ruszyłem swój zastany organizm, który do tej pory próbował zawsze żyć aktywnie. Ruszyła machina, której do dziś nie zatrzymuje i wrzucam tylko kolejne biegi pokonując własne rekordy.
Najtrudniejsze jest pierwsze wyjście, poczucie pierwszych stawianych kroków, następne wykonane metry i kilometry to będą już tylko kolejne uzależniające treningi. Zachęcam dlatego podjąć w końcu wyzwanie, a „Mój pierwszy kilometr” potraktować jako idealną akcję zachęcającą nas wszystkich i bliskich nam ludzi do biegania.
18-19 Maja, pokonajmy swoje lenistwo, zróbmy coś z codziennym zastojem, dołączmy do ludzi, którzy kochają biegać.
Zróbmy to szczególnie dla siebie samych.
Justyna Wisła
Historia mojego pierwszego biegu może i nie jest zbyt długa ani fascynująca, ale dla mnie na pewno NIEZWYKŁA 🙂
Mam 22 lata i jestem studentką. Od ponad 6 lat uprawiam systematycznie fitness. Kraków, jako spore miasto, daje ogromne możliwości i niezliczony wybór wśród fitness klubów – stąd moje życie tutaj jest obfitujące w sportowe wydarzenia. Jednak co roku podczas wakacji wracam do swojej rodzinnej miejscowości, gdzie oferta fitnessowa nie jest tak rozbudowana. W zeszłe wakacje trafiłam jeszcze gorzej – w lipcu WSZYSTKIE fitness kluby miały `urlop` ;/ Poczułam `szok odstawienny` – potrzebowałam RUCHU ! Mój dom rodzinny mieści się na uboczu, a wokół piętrzą się łąki, lasy i stawy hodowlane, a co za tym idzie – wały i idealne tereny biegowe ! 🙂 Z braku laku – zaczęłam biegać. Wpierw jedno okrążenie wokół stawu – poczułam wolność, potem kolejne – poczułam zmęczenie, i kolejne – poczułam nieopisaną radość ! 😀 przebiegałam cały lipiec, a kiedy fitness kluby `powróciły z urlopów` JA NADAL BIEGAŁAM ! 🙂 i biegam aż po dziś dzień 🙂
Zaczęło się niewinnie, a skończyło się na życiowej pasji ! 😀
Marcin Korbas
To może być trochę trudne, bo nie pamiętam zbytnio pierwszego biegu. Z resztą tych pierwszych było kilka. Bo zabierałem się do biegania ze 3 razy minimum. Parę lat temu, chciałem się dostać na wojskowe studia, gdzie były testy sprawnościowe m. in. z biegania. Wtedy nienawidziłem biegać, a już bieganie bez piłki, uważałem za coś debilnego. Pamiętam, że pierwszy bieg był okropny – nie potrafiłem przebiec więcej niż 10 min i potem musiałem robić przerwy na spacer. Kółko, które teraz robię pewnie w 25 min, zajęło mi ok 40. I jedno musiałem przyznać, to uczucie gdy wraz ze świtem lecisz przez puste wiejskie ulice, czujesz ten chłód na twarzy. Coś fenomenalnego. Jest coś ujmującego w porankach. Podobne uczucia mam, gdy jadę przez całą noc samochodem i robię poranną przerwę.
Oczywiście ten bieg był wtedy zupełnie nieprzemyślany. Tak naprawdę poleciałem „na pałę”. Za szybko, bez rozgrzewki, tragicznie. Teraz wiem, że lepiej wolniej a dłużej (if you know what I mean :D). Życzę każdemu, kto zacznie tego uczucia, gdy nogi same Cię niosą. Czujesz się wtedy, jak byś latał/latała.
I muszę przyznać, polubiłem bieganie – wraz z bratem i przyjaciółmi założyliśmy stowarzyszenie Dobczycki Klub Biegacza . A kto by o tym pomyślał jeszcze dwa lata temu.
Krzysztof Niedzielski
Mam 17 lat, mieszkam w małym mieście Wojnicz niedaleko Tarnowa.Cała moja historia biegowa zaczyna się gdzieś rok temu kwiecień/maj 2012. Zostaje powołany o reprezentowania szkoły w zawodach na tysiąc metrów. Jest to dla mnie zaskoczenie, bo do tej pory z bieganiem nie miałem wiele wspólnego, owszem lubiłem grać w piłkę ale bez przesady. Przed zawodami strasznie się stresowałem żeby nie dać plamy bolał brzuch, cały byłem spięty ale jak się powiedziało a to teraz trzeba było powiedzieć b i przebiec te 1000 metrów. Zostaliśmy podzieleni na dwie grupy. Zostałem przydzielony do tej która biegła jako pierwsza. Chwila zamieszania kto gdzie stoi, w końcu starter zaczął odliczać 3-2-1 i poszło. Sam byłem zdziwiony że tak dobrze idzie po połowie okrążenia bieżni wysuwałem się na samo czoło przede mną biegł jeden chłopak, który był takim moim pace makerem. przeszło pierwsze kółko, zaczęło się drugie, było już nieco ciężej oddech dużo szybszy w głowie się kręci, krok już mniej pewny ale co tam trzeba biec dalej. Nauczyciel wf’u krzyczy, koledzy ze szkoły patrzą dopingują i na ostatnich stu metrach dałem z siebie wszystko. Przybiegłem drugi czas to dokładnie 3:00. Po zakończeniu obu serii okazało się, że zająłem trzecie miejsce. był to mój pierwszy medal z zawodów sportowych. Od tego czasu zaliczyłem już parę biegów na 10 km moja życiówka to 39:04 z Krynicy ale chciałbym w tym roku w krynicy złamać swoje kolejne bariery i pobiec w granicach 35 minut wiem, że to dość duży przeskok ale w głowie mam słowa Walt’a Disney’a : „Jeśli potrafisz sobie to wyobrazić, potrafisz to zrobić”
Dariusz Kabulski
Rok 2007, ponury listopadowy wieczór. Przez ostatni miesiąc ręka w gipsie oraz moment wejścia na wagę, gdy ta niespodziewanie pokazała 6 kg więcej niż się spodziewałem.
Krótkie zastanowienie się: rowerem nie pojeżdżę, na siłownię nie pójdę. A może wyjść pobiegać? Biegałem już w szkole, ale tam kazali, więc skracałem. Tym razem zrobię to dla siebie.
Złapałem pierwsze buty, które miałem pod ręką (oj zdecydowanie nie były to „biegówki”), założyłem dres i wyszedłem. Z tego co pamiętam to zacząłem zdecydowanie za szybko, ale przebiegłem ok 1,7 km. Po prawie piętnastu minutach zmęczony i spocony wbiegłem do domu. Rodzina wyśmiała, próbowała się dowiedzieć po co to zrobiłem, jak było. Wszedłem do pokoju, zapisałem w kalendarzu mój wyczyn – już wtedy wiedziałem, że zrobię to ponownie, i zrobiłem.
Od tego czasu minęło już prawie 2000 pięknych dni. Biegać wychodziłem już więcej niż 450 razy, przebiegłem 3600 kilometrów, zabiegałem 3 pary butów biegowych, spaliłem setki tysięcy kalorii, poznałem masę niesamowitych ludzi. Brałem udział w dziesiątkach biegów ulicznych, w ubiegłym roku przebiegłem swój pierwszy Maraton (42,2 km). Po minięciu linii mety poczułem, że jestem najszczęśliwszym człowiekiem na świecie.
Bieganie zmieniło mnie na plus.
Arvind Juneja
Co ja Wam mogę powiedzieć. W szkole byłem zwolniony z WF’u w kontekście biegania. Potrafiłem robić gwiazdę, stać na rękach itp. ale bieganie? Zapomnij. 60 metrów, spoko, tu nie było wymówki i biec musiał każdy.. ale 500m, 1000m? No way. Widzisz, pierwszą klasę podstawówki przywitałem w szpitalu. Long story short, było słabo i tak jakby ustalone zostało, że generalnie słabe ze mnie dziecko (w sumie nic dziwnego, podobno to coś co mnie sprowadziło do szpitala ma 98% umieralności).
Tak więc jak złapałem pierwszą kolkę od biegania tak od tego momentu miałem wolne od biegania. Do tego problemy z brzuchem i ogólnie nie było nadziei a ja jak każde dziecko cieszyłem się, że nie muszę biec tak długo i tak nudno. Taki jest świat dziecka, zwolnienie z czegokolwiek wydaje mu się zbawieniem.
Z wiekiem poprawiała mi się sprawność, ćwiczyłem bardzo dużo „sztuk walki” z telewizji itp. ale nigdy nawet przez myśl mi nie przeszło, że mogę być w stanie biegać. To było dla mnie coś jak potrójne salto, czy znajomość języka suahili. Po prostu poza wyobrażeniem.
Liceum też przywitałem w szpitalu tym razem z kostką. Kolejny powód, by przez resztę liceum nawet przez chwilę nie myśleć o bieganiu. Nawet w momencie gdy po „odrzuceniu kul” (po 4 operacji na kostce chodziłem o kulach ok pół roku) nauczyłem się robić salta.. bieganie nadal nie było czymś o czym bym w ogóle pomyślał. Raz mi przeszło przez myśl jak mi pierwszy raz w życiu WFista odmówił 6 🙂 ale szybko przeszło bo zrobiłem 10 muscle upów bez mrugnięcia okiem i go przekonałem do swojego.
Na studiach wpadłem w wir pracy. Do tego doszła siłownia, potem korporacja i zrobił się ze mnie pączek. Pączki są słodkie i ja też byłem ale jednak jak patrzyłem w lustro jakoś nie było widać tej słodkości a jedyne co widziałem tam to 85 kilo zamknięte w 166 centymetrowym człowieczku 🙂 Przeszło mi wtedy przez myśl „trzeba to spalić”. Jakoś tak jednak temat szybko przeszedł bo wróciłem do pracy, żeby nie myśleć o takich głupotach 😛
Dużo czasu minęło zanim doszedłem do etapu, w którym autentycznie pomyślałem o bieganiu, przygotowałem się a następnie pobiegłem. No i jak to ja, najpierw się naczytałem a potem naoglądałem. Problem w tym, że jak człowiek o bieganiu uczy się z SFD zamiast z Bieganie.pl czy innego takiego to niestety, pierwszy bieg nie będzie najlepszy 🙂
Ubrałem się jak Rocky. Pamiętam jak dziś. Kupiłem nowe buty, na oko. Idealnie dopasowane (błąd numer 1). Na górę zarzuciłem gruby dres, tshirt, koszula, na to bluza, szalik na szyję, do playera wrzuciłem utwór „Serena Williams Interval Training” od Nike+ i wychodzę. Chwilę od startu złapał mnie skurcz w łydce, chwilę potem straciłem dech, puls mi strzelił w kosmos a ja nawet nie zdążyłem się spocić jak już byłem w drodze powrotnej. Zajęło to z tego co pamiętam ok 18 minut. Ale to oszustwo, tak naprawdę patrzyłem na zegarek i zwalniałem swój „spacer”, żeby nie wrócić za szybko…
Miałem serdecznei dość po tych 18 minutach ale wiecie co mnie zatrzymało? Serena. Generalnie jej mix trwał 30 minut. Pomyślałem sobie, no kurde, ja nie dam rady wytrzymać do końca miksu? Serio? No i to jest ten czas, kiedy moje wewnętrzne „rusz dupę” się obudziło. Dużo mnie to kosztowało…i to tego, czego w życiu bałem się najbardziej. Bólu. Nigdy nie miałem problemu ze wstydem. Nigdy. Nie mam problemu z tym, że ktoś mnie upokorzy, przezwie, będzie się śmiał, obrazi czy zrobi nie wiadomo jakie świństwo.
To czego się bałem najbardziej to bezradność i ból. Jedno niestety łączyło się w mojej pamięci z drugim (vide kostka, szpital itp.). Od biegania i rozpoczęcia swojej podróży do środka swojej głowy zobaczyłem, że ból nie jest fajny, ale ból mnie nie złamie. On mnie nie zabije, on mnie po prostu męczy. Ale to ja mówię stop.
Ja, i tylko ja.
P.S. Jak może zauważyliście po „obrazku” po 4 miesiącach prób w 2011 po prostu zostawiłem bieganie. Powód? W następnym wpisie 🙂
Jeden komentarz
Pingback: 1szy kilometr – podsumowanie | Fitback.pl