Pamiętam kilka takich sytuacji w życiu. Kiedy coś zbroiłem, kiedy wysłałem rodzicom maila, że rzucam studia.. kiedy przyszło pierwsze rozliczenie PITu. Pamiętam sporo takich chwil naprawdę dobrze. Naciskasz guzik i serce podchodzi Ci do gardła. Nogi robią się miękkie jak z waty. W zasadzie nie wiesz co ze sobą zrobić. Nie jest Ci ani zimno ani gorąco. Jest Ci NIJAK i jest Ci z tym bardzo źle. Chcesz płakać ale wiesz, że to nic nie zmieni tylko Cię zmęczy a przecież teraz jak nigdy potrzebujesz siły. Dużo siły.
Przyzwyczajony do porażki
Pamiętam jak dziś moje pierwsze wystąpienie publiczne przed branżą internetową. Byłem zaproszony jako panelista i choć młody wiekiem już wtedy miałem „uznanie” kolegów znacznie starszych stażem. Nie wiedziałem jednak, że prowadzący ma dla mnie kilka „killer pytań”, które dotyczą kwestii kontrowersyjnych w serwisie, w którym pracowałem. Pytań nieco prześmiewczych i podważających sensowność moich personalnie działań.
Ale to nic nie zmieniało. Nieco zaskoczony przyjąłem pytania, odpowiadałem. Potem z pubiki padły pytania typu czy jestem robotem, czy na mojej planecie się nie sypia. Bo taką miałem mniej więcej wtedy renomę. Człowiek, który jest dostępny 24/7 w GoldenLine. Odpisywałem o 3 rano, odpisywałem o 5. Rozwiązywałem konflikty ludzi o 20 lat ode mnie starszych. Rozwiązywałem problemy ludzi ode mnie bardziej doświadczonych życiowo a czasem też inteligentniejszych (ale ze złym nastawieniem).
Byłem dobry. Ale nie od razu … i nie do końca.
Multifailing
Nie znam osoby, która zaliczyła więcej wpadek/porażek niż ja. Z drugiej strony znam raptem kilka, może kilkanaście osób, które łapały się tylu rzeczy naraz. Bardzo modne było kiedyś stwierdzenie „multitasking” czyli wykonywanie wielu rzeczy jednocześnie. Są osoby, które twierdzą, że tak się nie da, że to mit itd. Powiem tylko tyle – dla nich pewnie to mit. Dla mnie to była – i czasem jeszcze jest – moja rzeczywistość. Praca przy pół milionowej społeczności i „wszystko na mojej głowie” wymagała ode mnie umiejętnego odpisywania jednocześnie na maila z pytaniem jak zmienić fotkę w serwisie, odpisanie komuś czy jego CV jest odpowiednio przygotowane (w 99% nie było i trzeba było wskazać/zasugerować poprawki) i w tym samym czasie wisząc na telefonie z prawnikiem jakiegoś 60 letniego człowieka, który nie może zrozumieć czemu ktoś w internecie go obraża.
A to był tylko jeden serwis. A ja robiłem jeszcze kilka innych mniejszych rzeczy.
Wszystko to sprawiało, że popełniałem mnóstwo błędów. W wielu wypadkach dlatego, że po prostu mierzyłem się z rzeczami/tematami totalnie mi nie znanymi i nigdy ale to nigdy ich nie pomijałem. Nie delegowałem bo nie było do kogo.
A wsparcie było minimalne. W dużej mierze z mojej winy. Nie narzekałem.
Jeśli się czegoś nauczyłem przez te lata to to, że narzekanie zabiera cholernie dużo czasu, energii i co istotne – motywacji. Jak coś Ci nie wychodzi to ciężko myśleć o tym pozytywnie. A ja wiedziałem już wtedy, że tylko pozytywne myślenie o mojej pracy i ludziach, którzy mnie obrażali, atakowali itd. Tylko pozytywne nastawienie do nich pozwoli mi przejść przez wszystkie te wątki, prawników i ataki.
Ma to swoje minusy. Jak nie narzekasz to Ci nikt nie współczuje, nikt nie oferuje wsparcia i trzeba o wszystko prosić. No ale ok. Biorę to na klatę. Do dziś często widzę jak ludzie traktują mnie z góry bo „mi to się układa” „ja mam lekko”… w sumie nie mogę im mieć tego za złe, skąd mają wiedzieć? Nie ma skąd. A logicznym jest w Polsce, że jak ktoś nie narzeka to znaczy, że ma za dobrze. Niech więc nie oczekuje zrozumienia od wszystkich, którzy mają źle.
No i ok. Nie oczekuję. Jak potrzebuję pomocy to o nią proszę. Nie czekam do ostatniej chwili jak już wyczerpią się wszystkie moje siły witalne zanim poproszę kogoś o wsparcie. Nie. Nie mam problemu z tym, żeby powiedzieć komuś, że mam problem nawet jeśli mówiąc o nim przyznaję się do porażki. Totalnie nie rozumiem ludzi, którzy się wstydzą porażek ale jednocześnie nie mają problemu z narzekaniem jak to ciężko w życiu. Jak marudzisz, że masz ciężko to automatycznie przyznajesz się do porażki. Proste.
Ale jak mówiłem ja się prosić nie boję. Nie mam wielkiego bagażu dumy, bo jestem realistą. Żyjemy w społeczeństwie po to, by sobie pomagać. Po to piszę ten tekst, by ktoś inny go przeczytał i może uznał „kurwa, koniec mazania, idę do przodu”. I nie mam problemu z tym, że będę komuś coś dłużny. Wzajemne wsparcie zacieśnia więzy. Zbliża. Albo zabija te relacje, które nie były nic warte.
Przepraszam
Nie narzekałem. Za to zajebiście często przepraszałem. Nawet jeśli przeprosiny wcale nie były konieczne. Przepraszałem, bo przepraszam to magiczny „gest”, który łagodzi nawet największych drani. Przepraszałem też siebie. Że znów nie dałem rady. Mówiłem sobie, że nie ma sprawy stary, jeszcze milion takich akcji będzie, deal with it. Nie grałem. Zawsze kiedy przepraszałem czułem, że robię to szczerze i tak też było. Ale moje przepraszam niosło za sobą „miejmy to za sobą, idźmy dalej”. Jak ktoś nie przyjął to zmieniałem kierunek i miażdżyłem słowami. Wszystko byle pójść do przodu. Strasznie szybko nauczyłem się jak dużą wartość ma czas. I to była najlepsza nauka jaką w życiu wyniosłem, która miała i nadal ma wpływ na wszystko. Dzięki zrozumieniu wartości czasu łatwiej sobie radzić z porażkami i cieszyć się tym co się udało.
Zawaliłem duże rzeczy. Ale z każdą stratą łączył się jakiś zysk. Porzuciłem studia (dwa razy). Nie dlatego, żeby mieć czas na zabawę a dlatego, żeby się rozwijać w tym co mnie kręci i w czym się odnajduję. Dla wielu ludzi poniosłem porażkę, dla siebie w jakimś tam aspekcie też. Ale ta porażka jest NICZYM wobec tego, co zyskałem biorąc ją na klatę.
Studium Przypadku
Po dziś dzień niesamowicie bawi mnie jak młodzi prężni uczą się życia na podstawie sukcesów innych. Fajnie jest posłuchać motywacyjnych opowiadań kogoś komu wyszło. Fajnie. Ale czego się z nich nauczysz? Że jak ktoś się weźmie i coś zrobi…to coś zrobi? A co jak mu nie wyjdzie? Co wtedy? Zauważyliście, ze większość takich case study opowiada o magicznych przemianach i o tym co poszło ok ale totalnie pomija miliony przypadków, którym nie wyszło? Jakim trzeba być farciarzem żeby spośród 30000 widzów danego wykładu móc przełożyć czyjś sukces na swoją ścieżkę?
Pamiętam bardzo dobrze swoje początki z akrobatyką. Akrobatyką, którą nadal prezentuję na wyjątkowo niskim poziomie. Pamiętam jak wrzucałem filmy, na których mi nie wychodziło. Pamiętam jak byłem za nie „hejtowany” („co za gówno pokazujesz!”) i pamiętam jak bardzo rosły hejty kiedy się okazało, że moje filmiki miały większą widownię niż te wszystkie wypasione produkcje lokalnych „guru”.
Ludzie chcieli oglądać „jak wychodzi” ale jeszcze bardziej interesowało ich jak się do tego dochodzi. Chcieli widzieć co się dzieje jak się nie udaje. Chcieli widzieć jak się to NAPRAWIA. Jak się podnosi i próbuje kolejny raz.
W ostatniej części Rockiego padły takie słowa „Nie ważne jak mocno potrafisz kogoś uderzyć, ważne jest, ile ciosów jesteś w stanie przyjąć i dalej walczyć”. I tak to mniej więcej działa. Obserwacja tego co ludziom NIE wychodzi. Ba, obserwacja tego co NAM nie wychodzi uczy więcej niż każdy jeden sukces rozłożony na czynniki pierwsze. Problem w tym, że żeby mieć więcej materiału…trzeba mieć więcej porażek. Co nie jest trudne. Jeśli się dużo robi.
I to też nie jest tak, że można się uczyć na błędach. Powiem więcej, jak będziesz się uczył na błędach to może się okazać, że zamiast nauki wyniesiesz strach i blokadę. Następnym razem pominiesz jakieś rozwiazanie bo będziesz się bał bo przecież raz Ci nie wyszło.
Nie. Ty masz się uczyć na CZYICHŚ błędach by wiedzieć, czego NIE robić albo raczej NA CO UWAŻAĆ. Ty masz się uczyć na tym – jak się podnieśli (albo jeszcze podnoszą).
Niedawno naciągnąłem się grając w piłkę. Naciągnąłem mięsień przywodziciela (taki mięsień w pachwinie, dobra nazwa co?) i wyobraźcie sobie, że wbijam do netu, googluje a tu się okazuje, że to jest TYPOWA kontuzja piłkarzy i można jej uniknąć po prostu solidnie rozgrzewając ten mięsień przed grą. Czy to zrobiłem? Nie. Czy o tym wiedziałem? Też nie.
Tydzień ponad spędziłem na bólu. I tak miałem fart bo niektórzy taką kontuzję leczą 6-8 tygodni. A mogłem uniknąć gdybym wcześniej sprawdził, jakie są NAJCZĘSTSZE problemy związane ze zdrowiem w tym sporcie. Każdy sport ma taką listę. Biegacze mają swoje kolano, siatkarze to samo, piłkarzem ają swoje pachwiny, skateboardziści skręcają kostki itd. itd.
W konkretnych środowiskach typowe kontuzje są wiedzą „oczywistą”. Zanim zaczniesz coś robic warto sie za nią obejrzeć.
Motywacja niskich lotów
Jeśli w swojej przygodzie ze sportem chciałeś się motywować internetem to pewnie pierdyliard razy czytałeś o tym, że trzeba wyjść ze swojej strefy komfortu, o tym, że trzeba pokazać innym, że jest się twardym albo, że trzeba zrobić światu na złość i się nie poddać.
Ogarnij się. Stefa komfortu to takie ładne określenie do ustalenia stanu, w którym po prostu stoisz w miejscu. Nie ma w niej nic złego. O ile chcesz stać w miejscu. To co jest poza nią nie jest jednak magiczną krainą cierpienia. Nie. O ile jesteś otwarty na wyzwania i nowe. O ile jesteś gotowy na to, że coś Ci nie wyjdzie i nie będziesz miał z tego powodu chęći płakać.
Strefa komfortu to jednak bardzo groźne określenie. Jak ktoś ustali Ci jakieś granice to Cię w nich zamknie. Jakby ich nie było to mógłbyś nie zauwazyć kiedy z nich wyszedłeś a tak? Tak ktoś ci próbuje palcem pokazać granice, którą musisz przekroczyć. On Ci ją rysuje w głowie. To straszne jest. Taka jasna linia przejścia z „wygody” na „niewygodę”. Po co to?! Po co sobie robisz takie utrudnianie? Nie patrz na to. Strefa komfortu to takie ładne słowo dla lenistwa. Lenistwo powinno mieć miejsce w naszych życiach, choćby na chwilę dla regeneracji. Nie traktujmy go jednak jako synonim dla bezpieczeństwa (bo tym strefa komfortu niby jest, poczuciem bezpieczeństwa) . Bo tak nie jest. Lenistwo na dłuższą metę jest bardzo bardzo niebezpieczne.
Co, że nowe może nie wyjść? Jak się dobrze zastanowisz większość ludzi NIE POTRAFI większości rzeczy. Rozumiesz? Powtórz to jeszcze raz. Większość ludzi nie potrafi WIĘKSZOŚCI RZECZY. Czemu akurat sobie odmawiasz prawa do bycia w czymś słabym czy zupełnie zielonym? Każdy jakoś zaczynał. Ja uwielbiam zaczynać nowe bo czasem odnajduję coś co mi wyjdzie. Rzadko, ale jednak.
I wtedy to biorę i się w tym rozpływam. I odczuwam satysfakcję jakiej wielu nie dozna nigdy bo NIGDY nie znajdzie czegoś takiego bo NIGDY nie dopuści do siebie nic nowego bo przecież 'może nie wyjść’.
Może nie wyjść zawsze.
Ale jak już wyjdzie.
Wszystkie te „niewyszłe razy” będą wtedy dla Ciebie nagle „dobre” bo to dzięki nim udało się znaleźć ten, który wyjdzie.
Inni
A inni? Ci co to masz im pokazać, że potrafisz i dasz radę i zrobisz im na złość i się nie poddasz? Oni nie istnieją. Pomyśl sobie, czy naprawdę sądzisz, że kogokolwiek obchodzi Twoja waga? Czy kogokolwiek obchodzi czy Ty dzisiaj się lenisz i wyjdziesz na trening czy jednak zostaniesz w domu? Wydaje Ci się, że grasz w jakimś filmie, jesteś jego GŁÓWNYM BOHATEREM (LOL) a cały świat obserwuje? Aż taką gwiazdą jesteś w swoich oczach?
Serio? Krytykujesz się, jedziesz po sobie. Mówisz o swoich problemach, swoich słabych stronach, swoich ułomnościach.. ale jednocześnie wydaje Ci się, że to na Tobie skupiona jest uwaga innych ludzi? Nie widzisz tu jakiejś sprzeczności? Co, bo ktoś na Ciebie spojrzał ,zmierzył Cię wzrokiem i pewnie sobie coś pomyślał? Wow, i co? ile to trwało, sekundę? A ile czasu spędzisz na płakaniu nad tym? Godzinę? Tydzień? Pół życia?
Zapomnij o innych. Zacznij myśleć o sobie. To sobie zaimponuj. Chcesz coś komuś udowodnić to sobie udowodnij, że potrafisz. To sobie zrób na przekór i przestań gnoić się każdego dnia.
To przed sobą będziesz się tłumaczyć w wieku 60-70 lat jak przeżyłeś swoje życie. To sobie będziesz wypominał przed lustrem te wszystkie chwile, w których odpuściłeś czy nie spróbowałeś bo „może nie wyjdzie”. To Ty nie będziesz miał czego wspominać jeśli dzisiaj nie zaczniesz próbować.
Bagaż wielki bardzo
Jestem młody ale mam już bagaż wielki jak dąb. Bagaż pełny porażek, problemów, wpadek, złych rzeczy i zdarzeń. Bagaż pełen cierpienia i bólu. Ale to jeden z dwóch bagaży. Drugi bagaż jest pełen radości i satysfakcji. Pełen pasji i motywacji. Ten drugi bagaż mam bo raz na 10 prób coś wyjdzie. I to coś sobie pakuję do niego i to coś sprawia, że mam chęć popełnić 10 kolejnych błędów by znaleźć kolejną dobrą rzecz.
Bo to co mam w drugim bagażu, w tym dobrym to mi pokazuje, ze warto pocierpieć. Warto dać ciała, warto zostać skrytykowanym, warto wyjść na słabego, warto dowiedzieć się, „co nie jest dla mnie”. Warto. Bo dzięki temu idę dalej i otwieram się na nowe. Na nowe, w którym znajdę coś, gdzie jednak wyjdzie.
Nie mam jeszcze 30 na karku a już nie mogę się doczekać co przyjdzie. Obojętnie od tego czy wyjdzie czy nie. Bo zwiedzam życie. Jestem turystą życia, który lubi zajrzeć w różne miejsca. Czasem wybierze słabą wycieczkę, z której się więcej wynudzi, czasem taką, w której będzie masa chodzenia i zero patrzenia i odciski a czasem trafi na rajską plażę. Będzie to piąta wycieczka, na którą by nie poszedł gdyby po pierwszych 4 odpuścił.
Nie odpuszczę. I ty też nie odpuszczaj.
Napierdalaj. Rób ile wlezie. Czerp ile się da.
A jak już znajdziesz to co wychodzi – ZJEDZ TO, ciesz się tym, chwal się tym, bądź tym tak bardzo jak się da. A jak Ci się znudzi idź dalej. Bo dalej też jest coś dobrego.
Dzięki za przeczytanie całości.
Dasz sobie radę, wiem to.
I tak, wiem, że namotałem i mógłbym ten wpis zrobić pewnie krócej, lepiej czytelniej i bez takiej dawki emocji. Ale wiesz co? Boję się, że go nigdy nie skończę. Wolę więc dać to co mam tu i teraz. Bo wiem, że nie jest tak źle i warto spróbować 🙂
Dzięki za przeczytanie całości. Do zobaczenia gdzieś w drodze!
P.S. Przeczytaj koniecznie – > Pewność siebie – Cała (moja) prawda
6 komentarzy
Arvind, bo zajawce tego posta na FB myślałem, że to będzie faktycznie coś mega motywującego.
Tymczasem…
C’mon w jednym akapicie mówisz, że szkoła wzorowania się na successful people jest zła, a w następnych mówisz, że wyciągnięcie wniosków z tych którzy przegrali też nic nie daje.
Po przeczytaniu tego freestyle’u nie wyniosłem nic. Niestety.
Pozdrawiam i liczę na więcej
Fajnie, że zwróciłeś na to uwagę. Nie chodzi o to, że szkoła wzorowania się na sukcesach jest zla, tylko, że jest cholernie trudna żeby faktycznie wyciągnać z niej coś dobrego bo tak jak mówiłem, trzeba mieć niesamowitego farta, żeby jeden sukces przenieść na inny tylko na podstawie tego pierwszego.
Nie napisałem jednak, że wyciąganie wniosków z przegranych nic nie daje. Nie wiem gdzie to przeczytałeś (na pewno nie u mnie :P) ale może nie doczytałeś fragmentu, w którym napisałem żeby uczyć się na czyichś błędach i jednak skupiać się nie tyleż na samych błędach co na tym, jak się je naprawia i jak się z nich wychodzi. Bo tam jest największa nauka. W podnoszeniu się.
Dzięki raz jeszcze za czas. Szkoda, że nie dałeś go więcej bo dokłądniejsze doczytanie pewnie rozwiałoby wątpliwosci 🙂 niemniej dzięki
Pingback: Źródła #3: wojna, sushi i Stary Olsa | Made In Zen
A mi się podoba! Bardzo fajny wpis, podczas którego czasami pytałem siebie w myślach: „Dawid, czy Ty nie jesteś podobny do autora tekstu. Nie narzekasz, prosisz o pomoc, masz mnóstwo porażek na koncie, ale też sukcesy… Coś w tym musi być i wiesz, że jest to świetny człowiek”. Tak więc gratuluję Ci każdego powstania po mocnym ciosie i wytrwania. Trzymam oczywiście kciuki i mam nadzieję, że do zobaczenia (kiedyś) 😉
Ojojoj, jak ja to rozumiem dobrze!.Cieszę się, że ktoś takie rzeczy pisze w tym Internecie potwornym.
Śmiem tylko twierdzić, że sens i „chaos” tego posta będzie dostępny tylko tym, którzy przez takie bagna przeszli/przechodzą i przechodzić będą.
Pozdrawiam i dzięki! 😉
Like!! Thank you for publishing this awesome article.